Praca na oddziale ratunkowym to istny emocjonalny rollercoaster.
Na radiostacji słyszymy, że przywiozą nam starszą panią, uczestniczkę wypadku komunikacyjnego. Okej, norma, nic szczególnego więcej koledzy z pogotowia nie przekazali. Wjeżdżają do nas i początkowo pada decyzja, żeby kobietę przełożyć na najzwyklejszą salę zabiegową. Lecz jeszcze nie zdążyli tam dotrzeć a kogoś tknęło, żeby jednak była na reanimacyjnej. Pacjentka przytomna, ale w niewielkim stopniu. Przenosimy ją na nasze łóżko, szybkie „okablowanie”, czyli założenie mankietu do mierzenia ciśnienia, elektrody czytające pracę serca, pulsoksymetr pokazujący procent saturacji oraz częstotliwość tętna. Ma tylko jedno wkłucie, więc szybko złapałam za się za wykonanie następnego – poszło. Kolega uwija się z drugiej strony. Ciśnienie jak i reszta parametrów – są. Podłączamy płyny, żeby utrzymać BP*. Lekarz wykonuje w między czasie szybkie badanie USG, by obejrzeć czy najważniejsze narządy są nieuszkodzone lub czy nie występuje zjawisko odmy prężnej. Czysto, brak odchyleń. Po początkowym ustabilizowaniu pani, męska siła SORu pojechała na wykonanie tomografu. Ja w tym czasie sobie na spokojnie usiadłam za ladą i zajmowałam się innymi sprawami. Wrócili. Poza jakimś uszkodzeniem w obrębie ręki nic niepokojącego badanie nie wykazało. Ale za jakiś czas słyszę:
– Monika, szukają Cię, na „Rce” jesteś potrzebna.
Myślę sobie, że to niedobry znak.
– Dobrze, ze jesteś, potrzebujemy pomocy.
Szybkie spojrzenie na parametry. Wszystko leci na łeb na szyję, powód nieznany.
– Intubujemy, przygotuj zestaw, a potem szybko podłącz jakieś płyny.
Jak prosił tak zrobiłam. Szybka intubacja a następnie biegiem do szafki z płynami i podłączenie ich do wszystkich możliwych wkłuć jakie z kolegą drugim ratownik założyliśmy. Wszystko na maxa, byle by jak najwięcej i jak najszybciej. W między czasie intensywne podawanie leków takich jak levonor** czy dobutamina***.
– Może ma tą odmę. Dajcie jakąś duża igłę, nakłuję klatkę. – Podejmuje decyzje lekarz.
Jednak bez rezultatu, pudło. To nie dlatego zaczęła się nam pacjentka pogarszać.
A my z kolegą lejemy. Lejemy te płyny jeden za drugim na prośbę lekarza. Ciśnienie nie chce skoczyć. Gorzej, nawet ciągle spada. Tętno coraz słabsze. Zaczynamy powoli odczuwać, że ją tracimy.
– Dawajcie atropinę****.
Jedna, druga, trzecia. Nie wiem, ile ich poszło, ale całkiem sporo. Lecz serce nie przyspiesza. Stoimy, patrzymy. Nie mamy już całkowitego pomysłu co i dlaczego. Brzuch miękki, czyli do niego nie wykrwawia, mocz po zacewnikowaniu także bez odchyleń, czyli nic się tam nie dzieje złego. Jaki jest powód? Dlaczego nie rusza? Zastanawiam się i próbuję znaleźć tętno na tętnicy udowej – nie wyczuwam. Na szyi ledwo odnajdywane. W pewnym momencie lekarz stwierdza:
– Ja nie wiem, ja się poddaję, zrobiliśmy już wszystko. Pani starsza, może po prostu serce nie wytrzymało i to jest jej czas…
Płyny nadal lecą, leki się wchłaniają a my jedyne co możemy teraz zrobić to obserwować monitor i jedyne co możemy na nim oglądać to jak pani za chwilę całkowicie się zatrzyma. Po kilku chwilach stwierdzamy brak oznak życiowych. Już składam ręce do resuscytacji lecz słyszę:
– Odpuszczamy, to byłaby uporczywa terapia.
Chwila ciszy i koniec, po wszystkim. Odłączamy sprzęt, usuwamy rurkę intubacyjną, wyciągamy wkłucia po których nie trzeba zakładać żadnych opatrunków, bo i tak krew nie poleci. Na koniec wykonujemy EKG potwierdzające brak czynności serca po czym zakrywamy pacjentkę białym, czystym prześcieradłem. W chwili gdy rodzina się żegna my wypełniamy dokumenty, przeliczamy ilość podanych leków i sumujemy ilość wykonanych czynności ratunkowych. Dwa metry dalej od zmarłej. A potem ten powolny ostatni transport pani do odpowiedniego pomieszczenia w szpitalu, po którym wracasz i gawędzisz z innymi pajetami jednocześnie przy okazji przepraszając, bo nie było mnie zbyt długo.
***
Pewnego dnia na SOR przychodzi do nas kobieta przyprowadzając ze sobą swojego syna i mówi, że coś zjadł i po tym on gorzej się czuje. Ja patrzę na niego. Z wyglądu jak jakiś potomek hipisów, wzrok nieobecny, stoi nerwowo po czym w jednej chwili się napręża i mówi:
– Ja muszę stąd wyjść!
I wyszedł na świeże powietrze, jego matka za nim. My po sobie wzrok typu „co tu się dzieje”. Udało się przyprowadzić go z powrotem. Przy rejestracji żadnego dowodu, ani PESELu. Fajnie, widzę wesoła rodzinka. Gdy ta kobieta wyszła, wzięłam naszego potomka hipisów pod swoje skrzydełko. Położyłam go na łóżko, wypytywałam go o objawy z całkowitym zrozumieniem, tłumaczyłam mu co będę po kolei robić, żeby mi tu zbyt gwałtownie nie zareagował.
– Dobra, to co się dzieje?
– Pewni ludzie kazali mi coś zjeść i teraz po tym jest mi tak duszno.
– A co to za ludzie?
– Nie mogę powiedzieć.
Aha, super. Oddał mocz do badań, krew sobie pozwolić pobrać, elegancko. Jak położył się na płasko i patrzył się w sufit tak leżał nie wadząc nikomu. To pewnym czasie wstaje, podchodzi do naszej lady cały w skowronkach:
– Ja chciałbym już iść do domu. Już jest wszystko w porządku. Tutaj panuje taka niesamowita energia, że wszystko mi przeszło. Czuję się fantastycznie. Będę chciał tutaj przychodzić po prostu się położyć i czerpać tą energię.
Wszyscy na siebie, trwa nierówna walka by nikt nie walnął biednemu chłopakowi w twarz śmiechem. Oczywiście decyzją lekarską wypuściliśmy chłopaka. Niech dzieli się swoją energią dalej.
I taka to jest właśnie sytuacja.
*BP – to po prostu anglojęzyczny skrót: blood pressure – ciśnienie krwi.
**Levonor – lek mający za zadanie obkurczenie naczyń krwionośnych a co za tym idzie, podwyższenie ciśnienia krwi i pobudzenie akcji serca.
***Dobutamina – poprawia kurczliwość serca.
****Atropina – działa na organizm wielotorowo, jednakże w tym przypadku miała spowodować wzrost częstotliwości akcji serca, gdy już jej wartość była zbyt niska nie doprowadzając do zatrzymania mięśnia sercowego..
To tak można? 🙁
Czekam na więcej ofc.
Kurczę, super się to czyta. Nie tylko ze względu na to, że piszesz z humorem i wyjaśniasz często niezrozumiałe dla czytelnika skróty i terminy, ale też dlatego, że dzięki temu można zobaczyć jak to wygląda z perspektywy pracownika SOR-u, a nie tylko „klienta”.
Czekam na kolejną garść anegdotek. 😆
Masz nowego czytelnika 😆
Te opowieści winny być czytane nie tyle na forum w Publicystyce, co w jakimś ogólnokrajowym dzienniku.
Czytając te powyższe opisy Autorki, czytelnik powinie wiedzieć, że SOR to nie przychodnia tylko miejsce RATOWANIA ŻYCIA, przyjmowania przypadków zagrażających życiu i obity paluszek nie powinien dostać ani zielonego, ani niebieskiego koloru tylko go tam NIE POWINNO BYĆ. To samo z innymi podobnymi przypadkami.
Dziękuję za tę dawkę wiedzy o pracy w tym miejscu.
Drogą edycji opiszę krótko /w miarę/ moją wizytę na SORze w Szkocji, w Edynburgu..
Pewnej nocy około drugiej, stało się najgorsze co mogło się stać w obcym kraju, dopadła mnie śpiączka cukrzycowa, niedocukrzenie. Wezwano pogotowie i w krótkim czasie znalazłem się w szpitalu na oddziale ratunkowym. Tam zajęto się mną w pierwszej kolejności, gdy doprowadzono mnie do stanu przytomności i już byłem w stanie reagować normalnie i obserwować, zauważyłem jedno: na tym całym ichnim SORze było mało ludzi, wszyscy byli przyjmowani z marszu, a przypadki owe były ciężkie. Nie było poczekalni pełnej chorych paluszków czy skręconych nóg bo te przypadki trafiały tam gdzie powinny.
Spotkałem się z bardzo dobrą opieką, tłumacza nie trzeba było bo ze mną był syn brata, więc nie było takiej potrzeby, choć zaproponowano tłumacza. Opieka na bardzo wysokim poziomie, sprawy ubezpieczenia szybko załatwili, co chwilę przychodzi to pielęgniarz, to lekarka.
Wspominam to bardzo pozytywnie /oczywiście sposób zajęcia się mną, a nie sam pobyt tam/, pełna profesjonalizmu opieka nad chorymi, podejście personelu do mnie.
U nas w Toruniu też z powodu ataku cukrzycy byłem odwożony na SOR, też było należyte podejście i właściwa opieka medyczna. W tym przypadku jednak był bardzo wysoki cukier i byłem bliski najgorszego. dzięki porządnej opiece, szybkiemu przybyciu pogotowia, natychmiast trafiłem tam, gdzie trzeba, bez czekania na przyjęcie. Pewnie zaliczono mnie do tak zwanych „czerwonych” lub „pomarańczowych”.
Dzięki takim właśnie, pełnym poświęcenia pracownikom SOR, zarówno w Toruniu, jak i w Edynburgu, jestem jeszcze wśród żywych. Dlatego przemiła Shirley także i Tobie niosę moje podziękowania, choć nie na Twój SOR trafiłem, ale tacy jak Ty ratowali mnie w chwili zagrożenia życia.