Skip to main content
Kot

Kot i Pasztecik

Prawie się spóźniłam, bo noce są tak zimne, że wszystkie szyby i lusterka boczne auta pokryło grubą warstwą rosy. Przez to musiałam lecieć po ręczniki papierowe by wszystko powycierać. Prawdziwe lato, normalnie żyć nie umierać.

Dyżur na S

Jaka ja jestem głupia. Wiedząc, że mam kolejny i kolejny, i kolejny dzień na 7 rano do 19 to zamiast iść spać odrobinę wcześniej to nie. Muszę oczywiście wciągać się w jakieś fejsbuki, forumy, tsy czy inne zabijacze czasu. No i teraz muszę sobie przytrzymywać oczy zapałkami.

Ekspresowe śniadanie: tosty i herbata – wciągnięte. Zaczynam czaić się na kawę. Taką wiecie, fusiastą, bez mleka i bez cukru. Kawa szatana. Najlepsza. Ale nie tak prędko.

„Złe samopoczucie”

Wysyłać do czegoś takiego zespół specjalistyczny i w ogóle jakikolwiek to trzeba w głowie mieć zamiast mózgu sznurek, który jak się przetnie to uszy odpadają. Ale pojechać trzeba.

Oczywiście starsza pani. Leży sobie pod pierzynką. Przez szafę przewieszona ozdobna szarfa z okazji 90tych urodzin. Piękny wiek. Ogólnie kobiecina się po prostu gorzej poczuła, zaczęła się trząść i się przestraszyła. Oczywiście z nadciśnieniem.

– Leki pani na to nadciśnienie brała?

– Brałam.

– A śniadanie było?

– No właśnie nie było…

– I widzi pani, zawsze trzeba coś zjeść, bo potem się słabo robi.

Lekarz szybko zbadała, wypisała zalecenia – parametry okej, na spadek ciśnienia klasyczny zestaw captopril + hydroksyzyna bardziej na uspokojenie.

Starsi ludzie nie wiadomo czemu popełniają jeden błąd. Wziąć leki choćby nie wiem co się działo. A pamiętajcie: najpierw posiłek, potem prochy.

Po kolejnym brawurowo uratowanym życiu jesteśmy w bazie. Siedzę sobie, siedzę i znów wróciła mi ochota na kawę. „Dobra, za 5 minut” myślę sobie. Właśnie miałam podnosić swoje poślady i słyszę znajomy dźwięk. Cudownie.

„Drżenie nogi”

Co.

Mam w zespole tak cudowną ratowniczkę, tak kochaną, a nawet ją to zgłoszenie powaliło na ziemię. Absurd absurdów. Rekord. Nie wiem, kto siedział tego dnia na dyspozytorni, ale wypadałoby go trochę skrzywdzić.

Na szczęście mieszkanie na parterze, bo znów nasz zespół to mężczyzna i trzy kobitki. Takiemu to dobrze. Wbijamy. Okazało się, że ma lekkie drżenia. Takie, jak czasami przy niedoborze magnezu. Kierowca to od razu zrezygnował i wyszedł sobie zajarać. Lekarka przeprowadza wywiad, a ja z ratowniczką stoimy, patrzymy się i gotujemy. W mieszkaniu było tak niesamowicie gorąco, że no przecież nie rozbierzemy się i nie będziemy świecić cycami. Wyjście stamtąd było moim największym marzeniem w tym momencie. Okazało się, że kobieta po prostu mało sypia albo w ogóle i mogło pojawić się zmęczenie mięśniowe.

Tętno, ciśnienie, saturacja, badanie neurologiczne – ok. Tabletka na uspokojenie i heja.

To chyba jakieś zaklęcie czy zła karma, czy coś. Ponownie już zabierając się do zaparzenia kawy, słyszę wezwanie. Paranoja.

„Uraz głowy”

IO IO IO IO IO IO IO

Dojeżdżamy do jednego z domów opieki raczej nastawieni na opatrywanie tej rany. Na miejscu zastajemy siedzącą już panią, z super założonym opatrunkiem. Brawo, panie opiekunki. Dobra robota. Odkleiliśmy trochę by zobaczyć „skalę zniszczenia”. No faktycznie, niezłe kuku. To chyba była najbardziej książkowa rana tłuczona jaką widziałam. Pani przewróciła się i uderzyła głową w okolicach łuku brwiowego o tępą krawędź łózka. Nawet nie trzeba było pytać, wystarczyło spojrzeć na ranę i wszystko się samo układało. To proste. Ale panią i tak trzeba było zawieść do szpitala na ogarnięcie głowy.

Tego dnia nauczyłam się bardzo ważnej zasady – nie myśl o kawie tylko ją jak najszybciej rób. Znowu moje podejście do wypicia jej brutalnie przerywa wezwanie.

„Uderzenie w brzuch, ciężarna”

Okazało się, że osoba wzywająca stała praktycznie kawałek za płotem naszej bazy. Co najlepsze. Nie siedziała, nie leżała, krew się nie lała, wybuchów nie było. Brzuch ledwo widoczny. Normalnie stała na przystanku jakby nie wiem co. Jak na taksówkę. Na ten widok wymieniliśmy się spojrzeniami w wymowny sposób.

– Okej, co się stało.

– Jak wychodziłam z przychodni do zostałam uderzona klamką w brzuch i bardzo spanikowałam.

– Z przychodni ginekologicznej pani wychodziła?

– Tak, tak.

– No to dlaczego pani nie mogła się tam wrócić, żeby lekarz zrobił badanie dla pewności?

– A no bo były kolejki…

Potem standardowy wywiad. O ciążę, o leki, alergie itp.

– Na pewno nic się nie stało. Macica jest narządem bardzo głęboko schowanym. Takie uderzenie w taki wczesnym okresie ciąży nie spowoduje nic. Niepokój powinien nastąpić przy poważnych uderzeniach, np. po wypadku komunikacyjnym.

– Ale ja bym chciała tak dla pewności USG zrobić.

– To dlaczego pani nie zrobiła tego u swojego lekarza?

– No bo on nie wykonuje USG tylko odsyła do innego kolegi.

AHA. Czaicie dziewczyny (no i chłopaki też)? Idziecie do ginekologa a on nie potrafi wykonać USG? Ginekolog? Śmierdzi jakimś fejkiem i niekompetencją na odległość.

No ale co mogliśmy. Zawieźliśmy panią dla świętego spokoju do szpitala i poradziliśmy zmianę ginekologa. Mam nadzieję, że posłuchała.

Karetka taksówką po raz czwarty.

Darowałam sobie tą kawę, serio.

„Nieprzytomny, brak kontaktu”

Łoooooooo!

IO IO IO IO IO IO IO IO

Podczas tej podróży do oddalonej o ponad 20km miejscowości, kilkukrotnie widziałam swoje życie przed oczami. Ludzie chyba naprawdę znajdują prawo jazdy w chipsach. Tak nieudolnie zachowują się, gdy leci coś na sygnale, że zamiast pomóc to nie raz nas spowalniali. Kierowca nieźle dawał upust swoim nerwom. Nie wspominałam wam jeszcze, że w karetce na tyle okropnie trzęsie. Gdyby nie to, że zaparłam się o fotel ratowniczki z przodu to latałabym po karetce jak wariat, mimo że miałam zapięte pasy. W trakcie jazdy już się dowiedzieliśmy:

– Słuchajcie, pan już sztywny, siny. Także wiecie, jedziemy…

– …stwierdzić zgon.

Wzięliśmy wszystkie zabawki. Torbę, monitor. Wchodzimy. Pan leży na podłodze na boku tyłem do nas. To podchodzę z drugiej strony i kurde, no facet nie żyje od około 15-30 minut, bo plamy opadowe, twarz spuchnięta, ciało sztywne jak go przewróciliśmy na plecy. Niezbyt fajny widok. Zastanawiacie się ile zgonów już widziałam? Dwa. Na brodzie gościa pozostałości po fusowatych wymiotach. Młodsza część rodziny już chyba pogodzona albo w szoku, bo spokojna. Chyba jego żona biadoli i biadoli i w płacz. Wiecie co czułam w tym momencie? Złość. Bo facet pił, nie leczył się, nie chodził do lekarza a potem szok i ból dla rodziny przez jego głupotę. Może to ostro zabrzmieć, ale sam się doprowadził do takiego stanu i zbyt szybkiej śmierci.

(fusowate wymioty – wyglądają praktycznie jak fusy od kawy, stąd nazwa. Objaw krwawienia z górnego odcinka przewodu pokarmowego. Prawdopodobnie pękł jakiś żylak czy coś i pan się wykrwawił)

Jedyne co nam zostało do zrobienia to protokół asystolii.

(są to trzy określone czynności, które musimy wykonać na monitorze i wydrukować z tego zapisu. Jeśli w każdym zapisie pojawia się asystolia, to mamy zgon.)

Włączamy z ratowniczką monitor (w tle słyszymy jak jeden z młodszych członków rodziny już wyżywa swoje frustracje na biednym kierowcy), przyklejamy elektrody na pana. Linia prosta, linia prosta, linia prosta. Lekarka stwierdza zgon (ratownik medyczny nie ma uprawnień do stwierdzania zgonu, musi to zrobić tylko i wyłącznie lekarz). Stwierdzając, że robimy w tych swoich wściekło pomarańczowych strojach zbyt duży tłum, wyszłam z kierowcą na podwórko do karetki. I jak gdyby nigdy nic sobie rozmawiamy:

– No i jak tam młoda, w porządku?

– No a jak, no raczej.

– Nosz kuuurde.

– Co jest, telefon się zawiesza?

– A nie, bo tutaj mi milion reklam wyskakuje a chciałbym zobaczyć jakie ceny są teraz do Egiptu.

No i tak sobie gadamy o wakacjach, o cenach, o nurkowaniu i rafie koralowej, o kurde morświnie i innych głupotach, a za oknem druga połowa zespołu dokańcza czynności. Jak panie wróciły do nas to równie chętnie przyłączyły się do rozmowy o tematyce wakacyjnej. W końcu czas urlopowy. Tak też trzeba odreagować. Zdrowo. Po prostu musimy.

Nigdy nie spodziewałam się, że jestem w stanie. Po powrocie z tego wyjazdu walnęłam sobie obiad, bo zgłodniałam strasznie. Otwieram opakowanie a tam 10 pierogów. Kurde, wydawało się mniej. No ale ok. Jak nie dojem to ktoś chętnie się poczęstuje. Zjadłam. Zjadłam 10 pierogów na raz. Ja. Gdzie nie jem zbyt dużo, bo mam trochę problemów żołądkowych. Wchłonęłam je aż mi się uszy trzęsły. Co ta robota robi z człowiekiem.

„Smoliste stolce”

(jeden z objawów krwawienia z dolnego przewodu pokarmowego, albo niedobory żelaza, czyli anemii)

Na szczęście było też całkiem blisko. Wchodzimy na klatkę, schody. Ostatnie mieszkanie. No a jak. Leży drobna babuleńka, w średnim kontakcie. Cały wywiad przeprowadzamy z opiekunką. Moją uwagę i kierowcy (serio, gościu jest bezbłędny) przykuły dwa prześliczne kotki. No to część zespołu przeprowadzała wywiad i badanie, a część bawiła się z kotkami. Nagle słyszę z kuchni głos kierowcy:

– Chodź zobacz, królika jeszcze mają!

No faktycznie, był tam śliczny królik w klatce. Bardzo miał czysto i zadbanie. Widać, że babuleńka mieszka tutaj z opiekującą się nią także rodziną.

– Ej, a jak się woła na królika?

– Pasztecik?

Okej, śmiechłam.

Panią trzeba była zabrać do szpitala. A że nie chodzi to nawet całkiem sprawnie przenieśliśmy panią na pałatkę i na tej pałatce wykonując akrobacje (wąski korytarz, stare, drewniane, zakręcone schody), przetransportowaliśmy na nosze, z noszy do karetki i z karetki już do szpitala. Nic więcej nie mogliśmy zrobić. Zwłaszcza, że szpital był ulicę dalej.

To chyba był mój jeden z najciekawszych (jak i nie najciekawszy) dzień podczas tych praktyk.

9 thoughts to “Kot i Pasztecik”

  1. Kiedy zobaczyłem że jest nowa część też „musiałem lecieć po ręczniki papierowe by wszystko powycierać.”. tak sie ucieszylem

    A tak na powaznie, to strasznie mnie przeraza Wasza zimna krew.

  2. No, no, ciekawie w tej karetce się robi. Pasztecik, pierogi… Będziesz w Toruniu? Wbijaj na Poznańską, a pierogów Tobie nie braknie. Jestem mistrzem ich robienia i gotowania. Cały zespół Waszej karetki nakarmię: ruskie, z kaszą gryczaną, z soczewicą… i jeszcze kawy nie poskąpię i to takiej czarnej jak diabeł, z fusami.

    Chyba najlepsza z dotychczasowych części, choć i żadnej z poprzednich niczego odmówić nie można. Nie wiem jak inni, ale ja czekam na następny Twój dyżur.

    Pisz, bo super się czyta. To tak jakbyś wszedł do zamkniętego za murem świata, o którym wiesz tylko tyle, że jest, ale go nie znasz od środka. Otwieraj ten świat za murem, otwieraj…

    @Biały Leszek: łapiesz się na porządną porcję pierogów. Tylko się nie przejedz bo trzeba będzie wzywać karetkę…

  3. Żebyś Ty wiedziała jak mi dobrze robisz tymi opowieściami. Wracam z pracy, po zbyt długim dniu, ociężała jak wiejski proboszcz, zrzucam stanik (wybacz, priorytety) i sprawdzam, czy aby Shirley nie napisała czegoś nowego.

    I nie ma, że chłopak, że syf w mieszkaniu, że pożar, że wycinają lasy równikowe.

    Przez te parę minut liczysz się tylko Ty, Twoja karetka i to nurtujące pytanie: czy tym razem uda jej się wciąć kebsa? C:

  4. Wow! W życiu nie spodziewałam się, że ten luźny cykl spotka mnie z tak fajnymi reakcjami. Dziękuję wszystkim!

    Ardaryk:

    XD

    Ale…że aż przeraża? Czemu? Jestem naprawdę bardzo ciekawa.

    Falque:

    Dziękuję!

    Xarters:

    No widzisz, cały zwierzyniec. A na kawusię zawsze chętnie. 🙂

    Biały Leszek:

    Nie no. Nie ma to jak świeżo zaparzona kawa. A nawet nie wyobrażam sobie picia jaj w karetce. Wylałabym połowę przy tych dziurach.

    Europeus:

    Taka to właśnie jest też natura tej pracy. Nie ma takiego samego dnia. Czasem jest spokojnie, czasem armagedon. Stąd też ciężko było przewidzieć jak może wypaść kolejny opis dnia. A co do pierogów… z Toruniu nie jestem często, ale uwielbiam domowej roboty pierogi. 😆 Także w razie co to będę wiedziała, do kogo się udać! 🙂

    Kitiara:

    Hahaha 😆 Nawet nie wiem co mam na to odpowiedzieć. Dzięki za dobre słowa!

    Girvan Tyrr:

    Oja dziena Girvan ziomeczku

    Januszowe:

    Hmm.. dzięki. 😆

Dodaj komentarz