Skip to main content
Kieliszek bimbru

Woda ognista, pędzona

Dyżur na P

Nauczona doświadczeniem poprzednich ranków w końcu wzięłam jakiś papier ze sobą. I dobrze, znowu się przydał. Ale ogólnie dzień zapowiada się słonecznie. Jakiś pan w korku wysiada i mówi mi, że światło stop mi nie działa. No świetnie, jeszcze tego brakowało.

Śniadanko na szczęście udaje mi się pochłonąć.

„Podejrzenie udaru”

Lecimy do blisko położonego domu opieki. Schody, dobra rozgrzewka z rana. Wchodzimy, leży sobie Pani. Kontakt utrudniony. Kącik ust lekko opada, ale zastanawiamy się, czy nie jest to po prostu taki wyraz twarzy. Dalsze badanie neurologiczne – funkcje motoryczne zaburzone. Jedna strona ciała wyraźnie słabsza.

– Jaki mamy dziś dzień?

– 25 maja 1992r.

No ok, wszystko jasne. Prawdopodobnie zbliżający się udar albo inne zaburzenie neurologiczne. Ale stawialiśmy na to pierwsze. Jeszcze szybko podstawa: tętno, ciśnienie, saturacja, cukier – wszystko w normie. Jakoś udało się panią doprowadzić na wózek i na wózeczku do karetki i wio do szpitala.

W końcu nie leci w radiu w kuchni, w której muszę siedzieć VOX FM. Chociaż nie muszę walić głową w ścianę. Oczywiście, fajnie sobie posłuchać od czasu do czasu nawet i disco polo dla beki, no ale żeby cały dzień? Uwaga, na spokojnie wypiłam kawę szatana i zajadałam się słodkościami.

„Poparzenie głowy, szyi, klatki piersiowej”

No i to jest to! Bomby!

IO IO IO IO IO IO

Znowu doświadczam beznadziejności polskich kierowców. Ponownie przed oczami śmiga mi moje całe beznadziejne życie. Ale muszę przyznać, że kierowcy karetek to mistrzowie refleksu, opanowania za kółkiem. Po prostu robią to dobrze.

Wchodzimy do domku w jednej spod olsztyńskich miejscowości. Ładne miejsce, najnormalniejsza rodzina. Śmierdzi mi czymś niesamowicie, ale nie potrafiłam zidentyfikować zapachu. Jest i nasz poszkodowany. Oparzona dolna połowa szyi, górna część klatki piersiowej, obydwie ręce do łokci. Paskudna sprawa. Gdyby szyja była poparzona wyżej, mogłoby być bardzo niebezpiecznie. Oparzenia I i II stopnia. Dla pacjenta fajne i nie fajne. Fajne, bo są to najłagodniejsze stopnie poparzeń, zazwyczaj goją się bez większych problemów. Nie fajne, gdyż są to najbardziej bolesne stopnie oparzeń. Bolą jak diabli. W dalszych stopniach włókna czuciowe są spalone, nie czuje się nic i powstaje martwica.

Nagle wszystko układa mi się w jedną całość. Facet pędził bimber i wylał coś na siebie. Stąd ten dający nieźle w baniak zapach. Szybko obłożyliśmy go hydrożelami, podstawowe badania, wkłucie i morfina w żyłę do razu. Pan wstał, poszedł z nami do karetki. Żona ledwo zamknęła drzwi i:

– Ale nie powiecie państwo nic w szpitalu o tym bimbrze, co?

– No gdzie tam! Ale tylko jak da pan potem na spróbowanie…

– Oczywiście, zapraszam!

No tam chwila śmieszków heheszków i lecimy na bombach do szpitala znowu po tym strasznym asfalcie. Akurat to droga bardzo blisko mojego miejsca zamieszkania to wiedziała, czego się spodziewać podczas jazdy. Po drodze podłączyłam płyny, kolejną dawkę morfiny, bo wciąż ból nie ustawał. Gdy po tej dawce pana nadal bolało to w trzęsącej karetce musiałam otworzyć dodatkowo fiolkę metamizolu, rozcieńczyć w NaCl i dołożyć do morfiny. Robione praktycznie na bezdechu, bo jednak nie chciałabym zakuć siebie, kolegi lub pana igłą przy rozcieńczaniu. Oczywiście po podaniu leku rzuciło mną i przywaliłam sobie epicko w udo. No bomba. Już potem było spokojniej. Pana odstawiliśmy do szpitala. Tam sobie poradzą.

(ważna zasada w dzisiejszej medycynie: pacjenta ma nie boleć.; metamizol – znacie pod nazwą pyralgina)

Jeśli chodzi o częstotliwość wyjazdów to dzień był spokojny. Nawet można było spokojnie obiad zjeść, kolejną kawę szatana wypić. Kupiłam sobie z rana w Żabce jakieś gotowe danie, które wrzuca się na 2 minuty do mikrofali. Jak na gotowy badziew to było nawet całkiem zacne.

A teraz krótka historia o tym, dlaczego nie możemy zlewać wezwań.

„Widoczna krew w cewniku”

Meh. Jedziemy sobie trochę zmuleni, bo dłuższa przerwa była między wyjazdami. Wspaniale, ostatnie piętro, bez windy. U pana jakiś czas wcześniej była lekarka, która zakładała cewnik. Okazało się, że zamiast moczu pokazała się w nim niewielka ilość krwi. Pierwsza myśl – panu pewnie coś się zawinęło, coś lekarka przebiła i teraz krwawi. Przydałoby się zabrać na urologię, by to ogarnęli.

– Ja nie chcę do szpitala.

I wtedy do akcji wkracza jego nie wiem żona, córka.

– ALE ON MUSI IŚĆ DO SZPITALA ❗

– Proszę Panią, jeżeli pacj…

– ALE MUSI JECHAĆ ❗ !

– Ja nie chcę do szpitala…

– PROSZĘ GO ZABRAĆ ❗

– Ja chcę umrzeć w domu…

Powiedział to tak cicho, że tylko chyba ja to usłyszałam, bo siedziałam akurat naprzeciwko niego. Coś mnie zadrapało po potylicy, włączyła się jakaś lampka, ale nie potrafiłam jej zinterpretować.

– Czy pacjent jest ubezwłasnowolniony?

– Tak, tak!

Okazało się, że nie. Co za babsko. Już widziałam, że jeszcze chwila, a kierownik zespołu wybuchnie.

– Niech pani porozmawia z pacjentem. Jeżeli się zgodzi to go zabieramy, jeżeli nie zostaje w domu.

Ostatecznie się zgodził. Jakoś go przetransportowaliśmy do karetki. W niej cały czas się kręcił mimo wielu próśb, żeby leżał, bo jak karetka skręci to może polecieć i się uderzyć.

– Na co czekamy?

– Na zielone.

W końcu dojechaliśmy. Chłopaki go na noszach zawieźli. Ja stwierdziłam, że posprzątam w karetce, bo co się ma wydarzyć. A się wydarzyło. W ciągu tych kilku minut facet wpadł we wstrząs krwotoczny i prawie się zatrzymał. Okazało się, że miał krwotok wewnętrzny do brzucha. Gdybyśmy go nie zabrali z domu, umarłby w przeciągu krótkiego czasu. Pamiętacie tą lampkę co mi się zapaliła? To była bardzo wielka lekcja dla mnie. Ufać intuicji i zacząć wierzyć bardziej w swoje umiejętności. Może to być dla was nowość, ale w kwestii wiary w swoje umiejętności wypadam bardzo blado.

– To co, mamy zabrać go do Wojewódzkiego na SOR?

– Coś wy, chcecie żeby wam się jeszcze zatrzymał po drodze? Postaramy się go tutaj ustabilizować i już sami ogarniemy transport.

– Okej, dzięki.

Ogólnie wystarczyło mi jedno spojrzenie na tego pana już podłączonego do całej aparatury by stwierdzić, że mógł nie przeżyć zbyt długo. Obym się myliła.

Zerkam na zegarek. Już po 18tej. Ostateczne odliczanie. Co się może zdarzyć do tej 19tej? W tle leci dobry rock z Antyradia. Odpręża mnie. Aż przypomniało mi się jak w liceum zasuwałam dzień w dzień w glanach, które teraz leżą sobie w szafie. Po prostu nie da rady w nich prowadzić auta. Ale metal zawsze w serduszku. Spokojne oczekiwanie na nocną zmianę nie było dane.

„Krwawienie z dolnych dróg pokarmowych”

– Ej, co mamy?

– KRWAWIENIE Z DUPY!

– Eheheheh.

– Wiśniowa? Jest taka ulica w ogóle w Olsztynie?

Ano okazało się, że jest. Obok Porzeczkowej, która znana jest z jednego charakterystycznego biznesu. Heh… Ale nie ważne.

Zastaliśmy pana w toalecie. Krwi sporo. Powodów może być milion tak naprawdę a na poziomie karetki nie możemy zrobić za wiele. Trzeba do szpitala. Oczywiście jak zawsze szybki wywiad, podstawowe badania. Wszystko w normie, pan w terapii paliatywnej przez zaawansowanego raka. Rodzina pomogła nam z pampersem, by nie ubrudzić wszystkiego tą krwią. Pan mimo zaawansowanej choroby sam przy asekuracji był w stanie podejść z nami do karetki. Zawieźliśmy go tam, gdzie uzyska pomoc.

W domu po zdjęciu spodni ukazał się mi potężny siniak na udzie. To chyba mój rekordowy pod względem wielkości. Trzymał ponad tydzień. Wstyd było chodzić potem w szortach.

9 thoughts to “Woda ognista, pędzona”

  1. Jedyny temat w Publicystyce, który obserwuję i mi się wyjątkowo podoba. Twój styl i same historie bardzo ciekawe! A i czegoś można się nauczyć – nie wiedziałem, że nie powinno się zdejmować opatrunków, a tylko nakładać kolejne – dzięki za trochę przydatnej wiedzy 😆 Liczę na więcej i jak najczęściej 🙂

  2. Przeczytałem wszystko jednym tchem, więc nie wiem, w którym dniu, ale gdzieś napisałaś „z pod” chyba, albo coś źle przeczytałem. W bodaj 1936 była to poprawna forma, jednakże zmieniono reguły i teraz piszemy „spod”.

    —-

    Świetny „pamiętnik”, który porusza problem… Przewrażliwienia obywateli. Ba, wyolbrzymienia. Siniak? Nie, to musi być coś poważniejszego… Tak, to na sto procent wylew! Absurd…

    Swoją drogą, dlaczego nie można ściągać starych opatrunków, a trzeba dokładać nowe? Może to w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób powiększyć krwotok?

  3. Ale ja za to wiem, gdzie walnęłam tego babola. Nie powinnam siadać do pisania po godzinie 20. 😆 Dzięki za zwrócenie uwagi, poprawię!

    Dlaczego nie powinno ściągać starych opatrunków? Chętnie odpowiem. Chodzi oczywiście o stany nagłe (a nie o rzeczy przewlekłe gdy, np. lekarz zaleca wymianę opatrunku z jakiegoś powodu, to po prostu to trzeba zrobić). Jeśli jesteś świadkiem jakiejś porządniejszej rany to wiadomo ucisk + gaza + bandaż. Jeżeli opatrunek zaczyna przeciekać to nie zdejmujesz go tylko powtarzasz: gaza + bandaż. Nawet jeśli warstw już będzie kilka i będzie to głupio wyglądało. Wynika to z dwóch prostych przyczyn:

    – opatrunek ma zadanie tamujące i chroniące ranę. Nie będę wchodzić w skomplikowane fizjologicznie reakcje, łopatologocznie. Tamując ranę dochodzi do powstawania skrzepu. Jeśli zdejmiemy opatrunek zamiast dołożyć nowy zrywamy zalążki powstającego skrzepu i wszystko musi się dziać od nowa. Dodatkowo, zdejmując pierwszy już przesiąknięty narażasz ranę na ponowny kontakt ze środowiskiem niejałowym.

    – Jeśli przyjeżdżają na miejsce medycy i widzą, że od wypadku do przyjazdu minęło powiedzmy 20 minut a dołożonych zostało kilka warstw, to bardzo łatwo można ocenić stopień, siłę krwawienia, ilość krwi utraconej i przewidywać tego następstwa.

    __

    Czy ja potrafię napisać coś bez beznadziejnych literówek?

  4. Lubię Twoje historie z karetki. Kilka razy wzywano i do mnie karetkę i teraz już mniej więcej ogarniam jak to wygląda ze strony załogi. Można by to było potraktować jako przerywnik, ale… przecież Ty nie potrzebujesz przerywnika.

    Pozdrawiam piękny Olsztyn, jedno z cudowniej położonych miast w Polsce. Lasy, lasy, jeziora… miasto. Miasto i las i znów jeziora. I to wspaniałe pachnące powietrze w lasach pod Olsztynem. Można pozazdrościć miasta. A OKejka jeszcze to u Was jeździ?

  5. Historie z karetki zawsze w cenie. Po tylu różnych całkowicie rozumiem ludzi tam pracujących, chociaż sam bym sie chyba nie nadawał.

    Aż przypomniało mi się jak w liceum zasuwałam dzień w dzień w glanach, które teraz leżą sobie w szafie. Po prostu nie da rady w nich prowadzić auta.

    Jak to nie?

  6. Wróciłam!

    Miałam straszne urwanie głowy. :<

    Europeus:

    Dziękuje za tak miłe słowa o Olsztynie. 🙂 OKejki to już z kilka lat nie widziałam. A kiedyś zdarzało mi się nią jeździć, bo było szybciej niż autobusem.

    Dante Cruse:

    Dzięki. 😆

    Dobixo:

    No wiadomo po jaką taksówkę, GreenTaxi 😆

    Ominus V:

    Ja nie umiem, nie wyczułabym sprzęgła. 😯 To trochę brzmi jak jakiś chellenge accepted.

Dodaj komentarz