Hej!
W Internecie roi się od opowiadań ratowników medycznych tego, co przeżywają na swoich dyżurach. Obecnie odbywam praktyki w Zespole Ratownictwa Medycznego – czyli krótko mówiąc, jeżdżę karetką. Stwierdziłam, że może fajnie będzie pokazać wam jak to wszystko wygląda „od kuchni” z mojej strony przez te 7 dni, bo tyle mam przewidziane w planie praktyk.
W sumie nie wiem w jakiej formie mam wam to przekazać. Czy opisywać każdy z wyjazdów, by pokazać wam to jak ludzie czasami traktują karetki pogotowia, czy opisywać tylko te najciekawsze przypadki w dniu. Zdecyduję się na pierwszą wersję a potem sami ocenicie co chcielibyście czytać. Może jak przypadnie wam to do gustu to wyciągnę jeszcze z pamięci dodatkowe sytuacje z zeszłorocznych praktyk w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym (SOR).
Od razu uprzedzam. Nigdy nie miałam nic wspólnego z pisaniem. Nigdy tego nie robiłam, więc może tu wymknąć mi się trochę błędów. Raczej mam na celu pisanie luźne. W taki sposób, jaki opowiadałabym wam to podczas spotkania w jakiejś knajpie. Oczywiście ze względu na zasady panujące na naszym forum musi być to opowieść czasami ubrana w ładniejsze słowa.
Naoglądaliśmy się „Na sygnale” w Dwójce, nasłuchaliśmy się na studiach jacy to my super, jacy to my szanowani i podziwiani przez wykładowców mało związanych z ratownictwem, wręcz BOHATEROWIE idący w pierwszej linii do walki o ludzkie życie…
A potem przychodzi rzeczywistość. Oberwanie w mordę czymś bardzo ciężkim.
Dzień 1
Gorąco jak diabli.
Wszystko fajnie, stresik na poziomie motywacyjnym jest. Ale już od samego początku wiesz, że nic tylko stuknąć się w łeb. BHP. Przychodzę do gościa, którego sylwetka niezbyt lubi się ze sportem. Ale mniejsza o to.
– No to co tam…musisz się słuchać kierownika zespołu, w karetce zapinasz pasy, nie wkładaj rąk pod deskę, bo palce zmiażdżysz, strój czerwony, przy wypadku nie chodzisz po ulicy, bo ktoś Cię może potrącić…Coś jeszcze?
Serio. Trwało to tyle, ile zajęło przeczytanie tego. Na magazynie, w którym pracuję dorywczo w wakacje moje szkolenie trwało ponad godzinę. Ale co tam, student to przecież mięso armatnie. Idzie się przyzwyczaić.
Przyszedł czas pierwszego wyjazdu. Zasłabnięcie + nadciśnienie – klasyka gatunku. Przyjeżdżamy do kliniki leczenia Alzheimera czy coś takiego. Pan jak sama nazwa wskazuje z Alzheimerem. Siedzi, trochę słabo no i tyle. Kierownik zespołu przeprowadza wywiad z córką i my stoimy jak te widły w gnoju, no bo co.
– Macie tutaj jakąś pielęgniarkę?
– Noo, nie mamy…
AHA? Klinika z ludźmi chorymi bez pielęgniarki.
No okej, niech będzie. Zapakowaliśmy pana do karetki. Wkłucie, ciśnienie, saturacja, tętno. Do szpitala nie całe 10 minut drogi.
– Ja jestem bokser, ponad 100 walk odbyłem!
– A ile pan tych walk wygrał?
– Noo… z 60!
Nie bylibyśmy sobą z kolegą, gdybyśmy nie wygooglowali jego nazwiska. Nic się nie wyświetliło, a jakże.
Karetka taksówką po raz pierwszy.
Jakiś czas później.
„Wypadek w pracy, rozcięta kończyna dolna”
– Oho, będzie ciekawie.
IO IO IO IO IO IO IO a w myślach dramat, krew, krzyki. Może trochę adrenaliny…ECH. Pan już nawet ładnie ogarnięty, z nogą w górze. Faktycznie trochę poharatane pod kolanem, ale nie rzygałam, więc chyba do przeżycia. Nowy opatrunek, wpakowanie do karetki i podrzucenie do szpitala. Niech tam już go naprawiają.
Zamówiłam sobie obiad. Po niekończącym się czasie oczekiwania w końcu przyjechało, jakby to moje miasto było wielkością dorównującą Warszawie co najmniej. Rozkoszując się ciepłem PIERWSZEGO kęsa, do uszu dochodzi znajomy dźwięk. Wszystkie podłe słowa na szczęście stanęły w gardle wraz z tym jednym kęsem obiadu. Trudno, może zimne też będzie dobre.
„Ciąża zagrożona”
IO IO IO IO IO śmiejemy się z kolegami, że ciąża pewnie zagrożona porodem. Heheheehhahaha… Oczywiście lecimy na ostatnie piętro z całym sprzętem, spoceni jak świnie (pamiętajcie, większość wezwań jest o dziwo na ostatnie piętro)… I skończyło się heheszkowanie, bo chyba możemy się przekwalifikować na jasnowidzów. Kobieta w 7 miesiącu, normalnie stoi, czekała 15 minut na nas i ani się przygotować, ani dowodu nie wyjąć. Krew zalewa, ręce opadają, a tym którym matka natura dała też cycki – one też opadają. Stoimy i czekamy na chyba jakieś oklaski, bo gwiazda się zebrać nie może. Są takie momenty, gdzie spojrzenie na siebie wyraża więcej niż 1000 słów. Tym, czym się wymieniliśmy z zespołem do tego należało.
Dobra, już w karetce wszystkie podstawowe badania. W normie.
– No bo to tak pierwszy raz takie białe mi leci.
– Ale dobrze się pani czuje?
– No tak.
Ech.
Karetka taksówką po raz drugi.
Jakbyście się zastanawiali. Nie, zimny obiad był straszny.
„Uraz głowy, 15 lat, PIJANY” ŻE CO? Przecież to się w pale nie mieści.
Oczywiście musiał być to koniec miasta. Te dzieciaki to nie mają za grosz wyobraźni. Czy ktoś z was w wieku 15 lat spożył alkohol w miejscu publicznym, a potem zdziwienie, że jak tragedia to policja zjawia się natychmiastowo? Siedzi biedactwo, małe kuku na głowie i pijaniutki. Ja nie wiem, moi koledzy jak mieli 15 lat to byli dobrze zbudowanymi, wysokimi chłopami. A teraz to chude nóżki, chude rączki, dotknąć to, to strach, że krzywdę zrobisz, włoski pofarbowane i w główce zero rozumu. Zniewieściałe to takie.
– Idziesz z nami, pomału, bo się bujasz na wszystkie strony.
– Dopszzzz…
Dobrze, że szłam obok niego, bo tak nim halny pchnął, że prawie z molo wypadł -.-
…
– Piłeś alkohol?
– DAAAALI MI ❗
– Ile wypiłeś?
– Nje pmiętam.
– Dobra, kładź się.
– Aaalemi dali!
– No popatrz, jak to jest. Mi to nigdy nic nie chcą dać, sam muszę sobie kupić, pieniądze tracić. A wam młodym to zawsze dają.
– Jest Gracjan?
Powstrzymanie śmiechu level hard. Pijany Kacperek ze swoim kolegą Gracjankiem, który wyglądał równie zniewieściale. Domyślcie się o czym pomyśleliśmy w tamtym momencie. Nasza psychika nie istnieje.
– Ten kolega co był z Tobą? Został.
Było warto zgarniać to dziecko dla jednego widoku. Miny ojca w szpitalu dziecięcym. Piękny widok na koniec dnia.
Cudnie sie czyta, kontynuuj czekam na wiecej 😆
Moja córka robi w Szkocji jako instrumentariuszka operacyjna i też ma przeróżne widoki wszelkich sytuacji ratujących życie. Często oprócz przygotowywania tac z narzędziami na poszczególne operacje, sama w nich uczestniczy. I zapewnia, że lekarze, którzy wykonują wszelakie operacje to mistrzowie nad mistrzów. Są precyzyjni aż do bólu.
Przepiękna historia i jestem bardzo ciekaw, jak potencjalny pacjent, ale i jako zwykły człowiek, co się dzieje, na przykład, gdy wieziono mnie w karetce po wypadku, jak mnie reanimowano w trakcie śmierci kliniczne…
Temat super, pisz, pisz, pisz i… syć moją ciekawość. Plusik leci na rozpęd.